Dzięki temu bez zmiany aparatu na "jedyny słuszny" Yotaphone, możemy cieszyć się podobną, a teoretycznie nawet większą funkcjonalnością. Telefon może być wszak w plecaku czy kieszeni, a ultra cienki i wyjątkowo lekki ekran e-ink w naszej dłoni. Produkty OAXIS widzieliśmy po raz pierwszy na Mobile World Congress w 2014 roku i zrobiły na nas wielkie wrażenie. Wtedy to reklamowali oni głównie swój pierwszy model, w formie obudowy dla iPhone. Wersje dla Androidowych telefonów to były tylko atrapy. Dopiero w sierpniu minionego roku, postanowili oni wykorzystać platformę Kickstarter, aby zebrać fundusze na produkcję Androidowej odsłony tego urządzenia.
Kampania zakończyła się dużym sukcesem - zebrano 206 tysięcy dolarów, czyli nieco ponad dwa razy więcej niż stanowił dolny jej próg, a projekt ten wsparło 1513 osób. Ekran ten można było nabyć już za 79 dolarów. Po blisko pół rocznemu opóźnieniu w stosunku do zapowiadanego terminu dostawy, również i nasza redakcja otrzymała swój egzemplarz InkCase Plus. Ile warty jest ten gadżet? Na to pytanie staramy się odpowiedzieć w poniższym teście tego urządzenia.
Zestaw
Pudełko, w którym znajdziemy urządzenie przypomina typowe opakowanie, w jakim otrzymujemy różnego rodzaju akcesoria. Przód wykonany jest z przezroczystego plastiku, cała reszta natomiast z kolorowego kartonu. W zestawie prócz samego urządzenia, znajduje się kabel microUSB oraz dwa futerały. Pierwszy z nich służy do noszenia samego InkCase’a (ma też małą kieszonkę na jakieś wizytówki czy karty płatnicze).
Drugi to natomiast uniwersalne etui na telefon, z miejscem dla tego ekranu eInk. Precyzując: umieszcza się go z przodu, traktując dosłownie jak drugi ekran ukrytego wewnątrz smartphona. Można było zamówić również etui dedykowane konkretnemu modeli Androidowego aparatu (kilka najpopularniejszych). Co prawda na początku trochę obawiałem się, czy telefon nie będzie łatwo wypadał z tego futerału, ale po kilku dniach moje wątpliwości zostały rozwiane. Również InkCase raczej nie powinien wypaść podczas normalnego użytkowania.
(po lewej ekran w pokrowcu, po prawej w etui w którym zmieści się również telefon)
Hardware
Sam InkCase też sprawia wrażenie całkiem solidnego i raczej nie będzie się rozpadał na części przy upadku (choć oczywiście nie sprawdzałem tego doświadczalnie). Obudowa jest dobrze spasowana i nie trzeszczy, skok trzech przycisków do sterowania urządzeniem też jest wyraźnie wyczuwalny.
(InkCase Plus w porównaniu z iPodem touch 5G)
Ekran niestety nie jest już tak dobrej jakości. Rozdzielczość wyświetlanego obrazu jest na akceptowalnym poziomie, zwłaszcza jeśli chodzi o czytanie tekstu. Problemem jest natomiast efekt pamięciowy (tak zwany ghosting) - po dłuższym wyświetlaniu mniej więcej takich samych elementów interfejsu, ich ślad jeszcze przez kilkanaście minut prześwituje przez nową zawartość (widać to na pierwszym z poniższych zdjęć).
Software
Jak wygląda natomiast kwestia oprogramowania? Na początku nie było tak źle - aplikacja od producenta pozwalała na wyświetlanie powiadomień (m.in. informacji o nadchodzących połączeniach) oraz sterowanie odtwarzaniem muzyki. Do tego twórcy urządzenia stworzyli program do monitorowania naszej aktywności fizycznej (InkCase Sports), wyświetlający podstawowe informacje (czas, ilość spalonych kalorii, przebyty dystans, prędkość) na ekranie InkCase’a. Kolejna aplikacja pozwalała na wyświetlanie na nim czarno-białych zdjęć (InkCase Photo).
Wspomniane aplikacje miały przede wszystkim służyć jako pokaz i zachęta dla programistów firm trzecich, aby dodali oni obsługę InkCase do swoich aplikacji. Ci jednak nie wykazali zainteresowania tą platformą i skończyło się na dwóch programach do czytania ebooków. Z tego jeden (iReader) jakiś czas temu integrację z urządzeniem już wycofał.
Drugi zaś (EpiReader) od dawna nie był aktualizowany, często nie działa poprawnie (otwieranie PDFów kończy się wyświetleniem czarnego prostokąta zamiast tekstu, podobnie jak wielu plików w formacie EPUB) i wygląda okropnie. Jednak, gdy uda się już znaleźć plik, który jest otwierany poprawnie, aplikacja pozwala na zdalne przełączanie się pomiędzy stronami za pomocą przycisków pod ekranem. Cały czas jednak wymagane jest połączenie ze telefonem, gdyż przy każdej zmianie strony tekst jest pobierany właśnie z niego.
W końcu i OAXIS odpuścił poprawianie swoich aplikacji, bo o rozwoju trudno tu mówić. Aplikacja do monitorowania aktywności InkCase Sports nie rejestruje zmiany położenia, a więc nie jest w stanie obliczyć przebytej odległości, ilości spalonych kalorii czy prędkości (inne programy używające GPSa w tych samych lokalizacjach radzą sobie bez problemu).
Aplikacja do zarządzania InkCase'em straciła natomiast obsługę wspomnianych na początku opcji (sterowania odtwarzaniem i obsługi powiadomień). W dodatku funkcję wyświetlania powiadomień usunięto dosyć "niechlujnie", bo aplikacji wciąż można nadać uprawnienia ich odczytu (wysypuje się wtedy od razu po starcie).
Tym samym InkCase oferuje w tej chwili tylko dosyć zawodną opcję czytania ebooków (poprzez EpiReadera) oraz funkcję ramki do zdjęć. Wszystko inne nie działa, a nowi programiści raczej już nie dodadzą do swoich aplikacji obsługi tego ekranu.
Na początku kwietnia na oficjalnym forum twórcy zapewniali, że mieli przejściowe problemy, ale udało im się je rozwiązać i pracują już nad kolejnymi projektami oraz aktualizacjami oprogramowania dla InkCase'a. Od tej pory jednak nie pojawiły się ani aktualizacje aplikacji, ani wiadomości na temat postępów prac.
Podsumowanie
O ile sam sprzęt nie jest nawet złej jakości i pomysł zapowiadał się nad wyraz ciekawie, to InkCase Plus ostatecznie okazał się klapą, jakich na Kickstarterze jest wiele. Zawiodła wiara w to, że producent będzie w stanie przygotować nie tylko sam sprzęt (ten wszak w wersji dla iPhone już istniał i sprzedawał się od pewnego czasu na wolnym rynku), ale również oprogramowanie. W sumie wydaje się, że to w przypadku softu sprawa powinna być prostsza. Tymczasem okazało się, że jest wręcz odwrotnie.
Aby wyjść z honorem i nie stracić zaufania do marki, OAXIS oferował nawet zwrot gotówki dla osób, które wystosowały taką prośbę do producenta, oczywiście po wcześniejszym odesłaniu urządzenia. Być może na różnych portalach aukcyjnych pojawią się teraz InkCase'y, ale nie dajcie się im skusić. Na stronie producenta zapowiadają nawet kolejny model, ale link do niego jest nieaktywny, podobnie jak przycisk "pre-order".
Pierwszego sierpnia producent złapał się brzytwy - postanowił cały ten projekt przenieść pod domenę open-source. Jest zatem jakaś nikła nadzieja, że pewien zdolny programista poprawi to i owo i InkCase stanie się jeszcze użytecznym gadżetem. Teraz nawet jako przycisk do papieru nie do końca się on sprawdzi, gdyż jest za lekki.
Zalety:
idea jak najbardziej przednia
cienki, lekki, wygodny w obsłudze
można było odesłać i nie stracić przez to pieniędzy i zaufania do Kickstartera
Wady:
obecnie praktycznie żadna z funkcji nie działa
efekt "pamięciowy" na ekranie
zerowe wsparcie ze strony programistów firm trzecich czy samego producenta