PIK zrzesza przede wszystkim wydawców i księgarnie, więc to na ich interesie jej przede wszystkim zależy. Według różnych wywiadów z autorami książek wynika, że dostają oni od kilku do 20% ceny książki, więc na centralnie regulowanej cenie ewentualnie (trudno nie wykluczać scenariusza, że większość czytelników okres zawyżonej ceny przeczeka i w efekcie wszyscy stracą na nowych przepisach) zyskają głównie wydawcy i księgarnie.
Trudno też się spodziewać, że wydawcy wykorzystaliby większe zyski do poprawienia jakości korekty czy tłumaczeń zagranicznych autorów, na które też wiele osób narzeka. Znając życie, raczej wzięliby zyski do swojej kieszeni i wszystko inne zostawili, jak jest. Dla czytelnika nowe przepisy najpewniej nie przyniosłyby więc żadnych zmian prócz wyższej ceny świeżo po premierze.
Jak pisze serwis Świat Czytników, fani ebooków mogli się tym jednak nie przejmować, ponieważ PIK zależało raczej na cenach książek drukowanych, a rynek ebooków uznawała za zbyt mały, by się nim zajmować w swoich projektach. To się niestety zmieniło w najnowszej wersji projektu, która prócz książek drukowanych ma już obejmować także ebooki i audiobooki.
Według tej wersji, sklepy nie mogłyby dla wszystkich tych produktów zejść z ceny okładkowej przez pierwsze pół roku od premiery (zamiast roku jak w poprzednich wersjach). Jedynym wyjątkiem jest oferowanie książek w ramach subskrypcji. Oficjalnie jest to wyjątek stworzony pod kątem literatury naukowej, ale projekt nie zabrania sprzedawania w ten sposób zwykłych książek.
Warto tutaj wspomnieć, że członkami PIK są zarówno Empik jak i Legimi, czyli największe serwisy z subskrypcją na ebooki oraz audiobooki w Polsce. Zapewne postanowiły w ten sposób zwiększyć popularność swoich usług - spadek sprzedaży przez pierwsze pół roku jest niemal pewny (sporo osób będzie wolała zapewne odczekać pół roku do pierwszych promocji), więc wydawcy będą mieli dodatkową motywację do oferowania swoich książek w usługach subskrypcyjnych by ten spadek sobie odbić.